Na temat powstania perfum i wyboru ich nazwy krąży wiele historii. Stworzył go w 1920 roku najsłynniejszy francuski „nos”, Ernest Beaux. Wychowany na carskim dworze w Rosji, gdzie jego rodzina odpowiadała za zapachy, wyemigrował do Francji kilka lat wcześniej. Coco, znana wówczas rewolucjonistka mody damskiej, zleciła mu stworzenie perfum, które nie przypominałyby jej niczego, co wąchała wcześniej. Stworzył więc 24 testy, z których projektantka podobno od razu wybrała próbkę nr 5. Złośliwi twierdzą, że wcale nie dlatego, że aromat ją urzekł, ale dlatego że jej kolekcja zadebiutowała piątego maja.
W Polsce utarła się opinia, że Chanel No. 5 to zapachowa propozycja dla podstarzałych pań wkraczających w okres klimakterium. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w Japonii - tam zapachy francuskie od lat robią furorę. Ten uwielbiają szczególnie młode kobiety, ponieważ pomaga im zaznaczyć swoją obecność nawet w najbardziej zatłoczonym miejscu. Starsze mieszkanki Kraju Kwitnącej Wiśni podchodzą do niego ostrożniej – wychowane w surowych warunkach, z wpojoną skromnością, boją się tak odważnych aromatów. Świetnym rynkiem zbytu dla chanelowskiego szlagieru jest również Izrael , którego obywatelki stawiają na mocne perfumy o silnych nutach o każdej porze dnia i nocy przez okrągły rok, niezależnie od temperatury powietrza.
Niestety perfuma jest kosztownym luksusem, ponieważ w zależności od perfumerii (czy to sieciowej, czy internetowej) ceny za flakon nieco się różnią. W sklepach internetowych 50 ml wody perfumowanej kosztuje około 350 złotych, 100 ml od 420 do 450 złotych. W dużych sieciach (Sephora, Douglas) jest odrobinę drożej, ale kupujący ma gwarancję oryginalności produktu, której wirtualne perfumerie nie dają. Przed rokiem powstała także lżejsza wersja zapachu – Chanel No. 5 Eau Premiere.